„Okres przygotowawczy był najcięższym, jaki przeszedłem w życiu”. Michał Kopczyński specjalnie dla Socceroos.pl

A-League ma jedną niezaprzeczalną zaletę, gdy zestawi się ją z ligami europejskimi – nie odgrodziła się setką pośredników w dostępie do zawodników. W Australii nadal z lekkim zaskoczeniem odkrywa się, że ich ligę ogląda się gdzieś w Europie Środkowo-Wschodniej, dlatego nasza prośba o kontakt z Michałem Kopczyńskim doczekała się profesjonalnego odzewu ze strony Wellington Phoenix, które nie kalkulowało nad ilością wyświetleń jedynej strony o australijskiej piłce w Polsce. Michał okazał się znakomitym rozmówcą. Nad żadnym z pytań nie przebiegł w ekspresowym tempie, a odpowiedzi zatrzymają każdego fana A-League i… Legii Warszawa.

Konrad Frąc & Tomasz Mielczarek: Jak się czułeś jako żołnierz? W Polsce ominęła Cię obowiązkowa służba wojskowa, tymczasem ledwie wylądowałeś w Nowej Zelandii, a już wzięto Cię w kamasze. Trener Rudan dosłownie i w przenośni zapoznał Cię z wojskowością, począwszy od obozu przygotowawczego, po którym Steven Taylor (były obrońca Newcastle United) stwierdził, że była to najtrudniejsza rzecz, jaką kiedykolwiek zrobił, a skończywszy na walce o pierwszy skład.

Michał Kopczyński: Podzielam zdanie Stevena. Wizyta w jednostce wojskowej była kulminacyjnym punktem i tak bardzo ciężkich, bo trzymiesięcznych, przygotowań do sezonu. Teraz na samo wspomnienie tego dnia uśmiecham się oraz i czuję dumę, że to przetrwałem, natomiast wtedy nie było nam do śmiechu. Wiele godzin morderczych ćwiczeń fizycznych i drugie tyle spędzone w salach wykładowych, co oznaczało ponad dobę na wysokich obrotach bez snu oraz jedzenia – szczególnie doskwierał głód. Byłem wyczerpany i wściekły, a dzień skończyłem blisko trzygodzinną lekcją zapasów o ósmej rano.

Niektórzy zawodnicy zapewniali, że jeśli przedłużą kontrakt, to tylko z zastrzeżeniem, że będą mogli wziąć urlop na żądanie na wypadek powtórki takiego wyjazdu. Poradziliśmy sobie tam i tak nadspodziewanie dobrze. W zamyśle trenera ten dzień miał nas zahartować oraz sprawić, iż trudy meczów nie będą dla nas niczym szczególnym. Myślę, że spełnił swoje zadanie, ponieważ w tym sezonie potrafiliśmy „wyciągać wyniki”, strzelać gole w końcówkach i walczyć do samego końca.

Na Antypodach w kontekście Wellington Phoenix przez wszystkie przypadki odmieniono nazwisko trenera Marka Rudana. Spróbuj przybliżyć jego postać polskiej widowni, Do czego przykłada największą uwagę podczas codziennej pracy w klubie? Na czym polega jego fenomen? Czarna koszula – znak rozpoznawczy w czasie meczów – jest używana przez niego także poza boiskiem?

Mark Rudan to były środkowy obrońca i bardzo szanowana postać w australijskiej, a także nowozelandzkiej piłce. Tak, czarna koszula jest jego meczowym atrybutem. Od początku tego sezonu pełni rolę kluczowego elementu w klubowym projekcie. Ciężko mi mówić o Phoenix z poprzednich lat, ale wszyscy są zgodni, że wprowadził wiele pozytywnych zmian w funkcjonowaniu drużyny i samego klubu. Jest bardzo wymagający, ambitny, przywiązuje wagę do szczegółów. Potrafi być stanowczy i ostry, wręcz nie można sobie pozwolić u niego na słabszy dzień.

Jeśli ktoś z Warszawy śledził Twój pobyt na boiskach A-League, to mógł odnieść wrażenie, że trener Rudan miał na Ciebie trochę inny pomysł, niż Ekstraklasa. W 7 rundzie A-L znalazłeś się w jedenastce kolejki jako defensywny pomocnik, jednak częściej pojawiasz się na boisku w roli nominalnego obrońcy. Podobno próbowano ustawiać Cię również nieco wyżej. Gdyby dziś w Warszawie zapytano Cię o pozycję, na której czujesz się komfortowo, to które miejsce wskazałbyś na boisku? Zgodziłbyś się z tezą, że nowa rola pozwoliła na wejście do podstawowego składu?

W dotychczasowej przygodzie z piłką moje relacje z trenerami szybko układały się raczej wzorowo. Niezależnie od tego, czy byłem podstawowym zawodnikiem czy nie, wszyscy cenili sobie współpracę ze mną i moje podejście do piłki. Z trenerem Rudanem układało się trochę trudniej – często był
w stosunku do mnie krytyczny. Potrzebowałem więcej czasu i ciężkiej pracy, zanim mi zaufał i przekonał się, że może na mnie liczyć.

Rzeczywiście, większość meczów zagrałem jako lewy z trójki środkowych obrońców w ustawieniu 3-5-2 z wahadłowymi, którym najczęściej rozpoczynamy. Nie jest to dla mnie zupełna nowość, gdyż w przeszłości zdarzało mi się grać i trenować jako obrońca, jednak do tej pory moją naturalną pozycją była „szóstka”. W jedenastce kolejki widniałem właśnie jako defensywny pomocnik, natomiast było to po meczu, w który zagrałem jako lewy stoper. Tylko na ostatnie 10 minut zostałem przesunięty do środka pola. Zawsze więcej pożytku było ze mnie w defensywie, niż ofensywie i na nowej pozycji mogę pokazać swoje zalety. Walczę w powietrzu, bronię i wyprowadzam piłkę od tyłu. Czuję się komfortowo na tej pozycji.

W wywiadach mówiłeś, że do Polski wrócisz silniejszy. Gdy ogląda się obrońców w A-League, to uwagę zwraca ich siła fizyczna, co w głównej mierze wynika ze specyfiki ligi australijskiej. Czujesz, że wyjazd do Nowej Zelandii dał Ci nowe kompetencje w kontekście bycia piłkarzem? Czy znalezienie się w tak (pozornie!) egzotycznym miejscu jak klub na Antypodach oddala od wielkiej piłki?

Moim zdaniem obrońca musi przede wszystkim dobrze się ustawiać i czytać grę, natomiast prawdą jest, że w A-League bardzo dużą wagę przywiązuje się do przygotowania fizycznego. Większość piłkarzy jest prawdziwymi atletami. Sporo czasu spędzamy na siłowni, bardzo często sprawdzany jest poziom tkanki tłuszczowej. Na tym punkcie na Antypodach są naprawdę mocno wyczuleni. Ja zawsze o to dbałem i jestem w czołowej trójce na tle całej drużyny. Okres przygotowawczy trwał ponad 3 miesiące i był najcięższym, jaki przeszedłem w życiu, a przecież kilka mocnych (m.in. ze Stanisławem Czerczesowem) mam za sobą.

Wyjazd do Nowej Zelandii dał mi przede wszystkim nową pozycję na boisku, o której wspominaliśmy wcześniej. Jeśli ktoś myśli, że podpisując kontrakt w Wellington zapewnia sobie fajne wakacje i przy okazji pogra w piłkę, to grubo się myli. Za to wszystkim gotowym na ciężką pracę polecałbym ten kierunek. Gra w lidze bardziej ofensywnej niż większość europejskich oraz fajne warunki do treningu i życia sprawiają, że warto tu być.

Nie wiem, czy pobyt w A-League będzie punktem zwrotnym w mojej przygodzie z piłką, ale na pewno traktuję to jako nowe doświadczenie i daje mi to więcej możliwości na przyszłość. Myślę, że wielu trenerów ceni zawodników, którzy mogą grać na kilku pozycjach w różnych ustawieniach.

Pozwolimy sobie zadać to samo pytanie, które w wywiadzie do Skarbu Kibica usłyszał od nas Adrian Mierzejewski. Co z tą Hyundai A-League? Gdybyś stanął przed wyzwaniem zareklamowania tej ligi typowemu “Kowalskiemu”, to jak podszedłbyś do tematu? Jak zestawienie australijskich rozgrywek wypadnie w porównaniu do rodzimej Ekstraklasy? Wyłączając specyficzny kalendarz, co będzie największą różnicą między ligami?

Zanim pojawił się temat mojego przejścia do Phoenix, to A-League była dla mnie ligą praktycznie anonimową. Wiedziałem, że świetnie radził tam sobie Adrian Mierzejewski i tyle. Okazała się jednak bardzo ciekawa. Kibice nie mogą narzekać na liczbę atrakcji w czasie spotkań. Mecze są bardzo otwarte i ofensywne, a drużyny nie cofają się po zdobyciu bramki. Mnóstwo goli pada w końcówkach, a w tym sezonie wiele razy były już odrabiane dwu i trzybramkowe straty. Świetnie się to ogląda.

Z drugiej jednak strony drużynom brakuje trochę wyrachowania, które w Australii nadrabia się walką oraz bieganiem. Określa się to czasem „transition game”- kto lepiej i szybciej przejdzie z obrony do ataku oraz odwrotnie – zawodnicy pokonują wiele kilometrów, z czego znaczną większość na wysokiej intensywności. Można A-League nazwać ligą fizyczną, co nie znaczy, że nie ma w niej też sporo dobrej piłki. Poziom techniczny jest solidny i gra tu wielu świetnie wyszkolonych piłkarzy. Regularnie padają też naprawdę piękne bramki.

Myślę, że każda z drużyn pierwszej szóstki tego sezonu wrzucona do Ekstraklasy spokojnie byłaby w czołowej ósemce, a Perth, Victory czy Sydney FC walczyłyby o mistrzostwo. Istotną kwestią i różnicą jest to, że z A-League nie ma spadków, nikt nie gra z nożem na gardle i to przyczynia się też do otwartości gry. W Polsce drużyny rozpaczliwie walczą o utrzymanie, ponieważ spadek często zrzuca klub w niebyt i bardzo ciężko wrócić na najwyższy poziom.

Do tego dochodzi też opakowanie ligi. Wysoka jakość transmisji, studia, analizy i materiały promocyjne. To wszystko powoduje, że A-League jest naprawdę atrakcyjna.

Wellington Phoenix w Polsce kojarzy się głównie z nazwiskiem twoim oraz Filipa Kurto, a w dalszej kolejności z kłopotami z organizacyjnym utrzymaniem się w lidze. Spróbujmy poszerzyć nieco horyzonty polskich kibiców kulisami funkcjonowania nowozelandzkiego rodzynka w A-League.

Wspomnę jeszcze, że od nowego roku jest z nami znany z Ekstraklasy, Cillian Sheridan.

Ze względu na to, że każdy mecz wyjazdowy gracie w sąsiednim państwie, to zapewne pokonujecie wiele kilometrów czarterami. Jaki ma to wpływ na piłkarza przyzwyczajonego do poruszania się raczej innymi rodzajami transportu? Gdybyś miał zestawić organizacyjnie Legię Warszawa oraz Wellington Phoenix, to gdzie wskazałbyś największe różnice lub podobieństwa między oboma klubami? W których aspektach znacznie lepiej działają Polacy, a w których Nowozelandczycy?

Tak, siłą rzeczy wszystkie mecze wyjazdowe gramy w Australii, więc latamy dużo. Lotniska w Wellington, Sydney i Melbourne znamy jak własną kieszeń. Kluczową sprawą jest tu dbanie o odpowiednią regenerację; odzież kompresyjna, rolowanie, sprawdzanie nawodnienia, zajęcia jogi. To wszystko jest dla nas codziennością.

Kilka lat temu, gdy byłem na wypożyczeniu w Wigrach Suwałki, w drodze na mecze wyjazdowe na południu Polski spędzało się w autokarze nawet po 12-14 godzin, więc te kilkugodzinne loty nie są czymś szczególnym. Może poza podróżą do Perth, która jest jedną z najdłuższych w krajowych rozgrywkach na świecie (mecz Phoenix – Glory nazywany jest Distance Derby).

Organizacja w Phoenix stoi na wysokim poziomie. Prężnie działają tu klubowe media, a marketing włącza nas w wiele akcji promocyjnych. Na wyjazdach zapewnia się nam komfortowe warunki. Zobowiązania są regulowane na czas.

Dałoby się to porównać do Legii, choć wiadomo, że jest ona klubem większym, o wieloletniej tradycji i większej bazie fanów. Na Łazienkowskiej jest wszystko pod ręką: siłownia, odnowa biologiczna, klinika. Tego, w działającym w skromnym budynku klubowym Phoenix, nie ma, a w poszukiwaniu pozostałej infrastruktury trzeba jeździć po mieście. Warto też pamiętać, że Legia to organizacyjny top, a w Wellington dopiero zmierzają w tym kierunku. Na plus dla Phoenix jest to, że mamy do dyspozycji 2 dobrej jakości boiska treningowe, czyli o jedno więcej od Legii.

Jak wygląda wasz tygodniowy harmonogram zajęć, jeśli czeka was mecz na wyjeździe? Czy dałoby się to porównać do czasu, gdy Legia Warszawa występuje w europejskich pucharach?

Jeśli jest to tylko pojedynczy mecz wyjazdowy, harmonogram jest podobny. Wylatujemy jeden albo dwa dni przed meczem, wracamy następnego dnia. Tylko do Perth lecimy już 3 dni przed spotkaniem, żeby zregenerować się po podróży i przestawić organizmy o 5 godzin różnicy czasowej. Nasz kalendarz jest tak skonstruowany, że często gramy po 2 mecze wyjazdowe z rzędu i między nimi zostajemy w Australii, żeby zredukować liczbę godzin spędzonych w samolotach. Bywa, że jesteśmy po 8, a nawet 10 dni poza domem. Dla naszych najbliższych jest to trochę uciążliwe.

Co do rozkładów treningów, pierwszy raz spotkałem się tutaj z dniami wolnymi w środku tygodnia. Jeśli mamy pełny tydzień pomiędzy meczami, to trenujemy mocno przez pierwsze 2 dni, po czym dostajemy dzień na regenerację i wracamy na kolejne 2 dni treningów już bardziej taktycznych. W Legii, gdy dostawaliśmy dzień lub dwa wolnego, było to zawsze po meczu.

Przejdźmy na moment do samych zawodników. Kto jest największym żartownisiem w zespole? Z kim ze składu, wyłączając Filipa Kurto (choć kilka słów o kontaktach między wami również chętnie przygarniemy), masz najlepszy kontakt? Podobno Filip Kurto dostał piwo od zespołu po wygranej z Melbourne City, jak proponował trener Rudan na konferencji prasowej. Przeciwko komu gra się najtrudniej w gierkach treningowych? Czy Roy Krishna (najlepszy strzelec w historii klubu) doczeka się swojego pomnika przed klubowym stadionem?

Zawsze wesoły i rozgadany jest Steven Taylor, dużo śmiechu jest też za sprawą Mandiego z Hiszpanii, który miewa dziwne pomysły. W zespole panuje pozytywna atmosfera, a dobry kontakt mam ze wszystkimi. Często rozmawiam z Liberato Cacace – młodym lewym obrońcą włoskiego pochodzenia. Oczywiście trzymam się głównie z Filipem, nie znaliśmy się wcześniej, ale szybko znaleźliśmy wspólny język. Mamy podobne zainteresowania i spojrzenie na nasz zawód, słuchamy też podobnej muzyki. Co do piwa, to bez wątpienia Filip jest bardzo pewnym punktem drużyny i ratował nas już wiele razy, więc należałaby mu się cała krata. Jednak zapewne odmówiłby, ponieważ za bardzo dba o wagę i odpowiedni poziom tkanki tłuszczowej!

W gierkach treningowych najtrudniej gra się przeciwko Royowi Krishnie, czyli od tego sezonu najlepszym strzelcu w historii Phoenix. Nie mniejsze problemy sprawia Sarpreet Singh – chłopak z ogromnym talentem, który za chwilę wzbudzi zainteresowanie europejskich klubów, choć zapewne już to zrobił. Jego i Cacace będzie można w maju zobaczyć na Mistrzostwach Świata U20 w Polsce. Jeśli chodzi o pomnik dla Roya, to jak strzeli jeszcze kilka bramek, pewnie zaczną o tym myśleć, ale na pewno jego oraz naszego kapitana Andrew Durante (rekordzista A-League w liczbie rozegranych meczów), można nazywać grającymi legendami Wellington.

Na koniec trochę geografii. Gdy pytaliśmy Adriana Mierzejewskiego w naszym Skarbie Kibica A-League o rady, które zostawiłby wam przed startem ligi, sugerował, by przede wszystkim korzystać z życia. Nowa Zelandia to ścisła czołówka najfajniejszych miejsc do życia. Udało się już zwiedzić całą wyspę? Czujesz, że pobyt na drugiej półkuli będziesz wspominał po latach?

Rzeczywiście, po tych kilku miesiącach pobytu mogę potwierdzić, że to świetne miejsce do życia. Wraz z narzeczoną czujemy się tu bardzo dobrze. Nowa Zelandia jest piękna, bezpieczna*, a ludzie są pozytywni i odpowiada mi tutejszy spokojny styl życia. Odwiedziliśmy już kilka popularnych i bajkowych miejsc, ale podczas sezonu nie mamy zbyt dużo wolnego czasu.

Skupiam się na piłce, gdyż tylko dobre wyniki pozwalają w pełni cieszyć się pobytem tutaj. Na większe zwiedzanie przyjdzie czas w maju po zakończeniu rozgrywek. Liczę na to, iż zajdziemy jak najdalej w finałach, żebym tego czasu miał jak najmniej! Wierzę, że czeka mnie jeszcze w życiu wiele ciekawego, ale już teraz wiem, iż wyjazd na drugi koniec świata będzie jedną z największych przygód mojego życia. Nowa kultura, nowe piłkarskie doświadczenia, nauka języka, piękno natury. Będzie o czym opowiadać.

*Wywiad został przeprowadzony 11 marca 2019 roku.

One thought on “„Okres przygotowawczy był najcięższym, jaki przeszedłem w życiu”. Michał Kopczyński specjalnie dla Socceroos.pl”

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *